Niewyraźna smuga światła padła na twarz śpiącego wciąż mężczyzny. Ten westchnął ciężko i mozolnie przewrócił się na drugi bok, zasłaniając oczy przed jasnym światłem. Wyciągnął rękę i zaczął gładzić nią łóżko, jakby w poszukiwaniu czegoś. Po chwili otworzył oczy i ze zdumieniem spostrzegł, że miejsce obok niego jest puste, a o czyjejś obecności świadczył tylko ślad na wygniecionej poduszce. Mężczyzna przesunął się nieznacznie i wtulił w nią twarz. Pachniała drogimi, damskimi perfumami, które tak dobrze znał, i pokrzywowym szamponem.
Wtedy właśnie ocknął się i dotarła do niego świadomość, że to właśnie dziś jest ten dzień. Tak długo wyczekiwany, planowany od dawna, kiedy tylko w jego głowie zawitało takie marzenie. Ślub. Piękny, wspaniały, z mnóstwem gości we wspaniałej katedrze. I z nią. Z kobietą jego życia. Z Violettą
Przypomniał sobie ich pierwsze spotkanie. Stała taka zmoknięta, zupełnie przemoczona, w parku, jakby oczekiwała czyjegoś przyjścia. Doskonale pamiętał jak nieśmiało do niej podchodził, jak bał się zaproponować jej, aby pożyczyła jego parasol. Znowu ujrzał ten promienny uśmiech na bladej twarzy i wesołe błyski w oczach – zupełnie jak u człowieka, którego marzenia mają się niebawem spełnić, pomyślał
Przeciągnął się wolno, ziewnął i energicznie wstał z łóżka. Wiedział, że już nie zaśnie. Drżał z podniecenia, obawiał się, że coś się stanie, że do ślubu nie dojdzie, że ona się rozmyśli, że katedra się zawali. Wymyślał coraz to dziwniejsze wypadki, po czym ganił się za głupotę i powtarzał sobie niczym mantrę, że wszyscy panowie młodzi zachowują się tak samo. Poza tym jego Violetta nie zrobiła by mu tego
Podciągnął bokserki i wyszedł na korytarz, zobaczyć się z narzeczoną. Miał to być ostatni raz. Wieczorem będzie już jego żoną. Usłyszał dźwięczny głos, dochodzący z salonu, więc skierował swoje kroki w tamtą stronę. Nieśmiało zajrzał do środka – nie chciał przeszkadzać, zrozumiał, że rozmawia ona przez telefon.
- Tak, jestem w stu procentach pewna. Nie mam żadnych wątpliwości – mówiła. – Zdecydowałam już dawno i uważam, że była to dobra decyzja. Twoje argumenty do mnie nie trafiają. To w ogóle nie są argumenty. Wiesz dobrze, że ta rozmowa nie ma sensu. Nie zmienię zdania. – Kobieta rozłączyła się i odłożyła słuchawkę na aparat.
Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem. Domyślił się, że to jakaś koleżanka, promująca samotny tryb życia dzwoniła, aby w ostatniej chwili odwieść Violette
od tego pomysłu. Ucieszyła go jej pewność i z dumą wkroczył do przytulnie urządzonego salonu.
- Wstałeś już? Miałam nadzieję, że jeszcze sobie pośpisz. Specjalnie starałam się ciebie nie budzić – powiedziała, gdy tylko usłyszała kroki tłumione nieco przez gruby dywan.
- Nie obudziłaś mnie. Zrobiło to słońce. Trzeba będzie przenieść sypialnię. Te wschody mnie denerwują. – Odpowiedział i złożył na jej policzku szybkiego buziaka. Machnęła obojętnie ręką i zauważyła:
- Nie prościej będzie zamontować rolety? I tak trzeba to zrobić.
- Może… – zamyślił się i utkwił spojrzenie w jej twarzy.
Okrągła, jeszcze trochę dziecinna, miała w sobie jednak coś poważnego i subtelnego, co przyciągało jak magnes. W piwnych oczach czaiły się ironiczne błyski, a pełne, różowe usta równie często wykrzywiały się w kpiącym uśmieszku, co w takim promiennym. Siedziała pochylona nad drewnianym stolikiem do kawy, a jej brązowe włosy o lekko kasztanowym zabarwieniu falą spływały na smukłe ramiona. Kobieta po chwili podniosła się i zapytała:
- Zrobić ci jakieś śniadanie,
- Yhm – mruknął. – Obojętnie co. Dzisiaj zjem wszystko.
Z niejakim fanatyzmem obserwował jak pełnym gracji krokiem kieruje się do kuchni. Miała na sobie tylko jego zgniłozielony t-shirt, który służył jej jako koszula nocna. Materiał sięgał zaledwie do połowy uda, sprawiając, że szatynka wyglądała ponętnie i seksownie. Mężczyzna westchnął przeciągle. Wciąż nie mógł uwierzyć, że tak wielkie szczęście spotkało jego. Właśnie jego.
***
Katedra oliwska należała do budynków, na których nie oszczędzano materiałów. Potężna, wręcz majestatyczna, wznosiła się w górę dwoma strzelistymi wieżami. Ogromne wrota wyglądały jak w dawnych zamkach, jakby za chwilę mieli je przekroczyć król i królowa. Wiele par wybierało to miejsce na swój ślub. Było piękne, dobrze ulokowane i mogło pomieścić mnóstwo gości w swym obszernym i zawsze przyjemnie chłodnym wnętrzu. Poza tym było w niej coś takiego, co sprawiało, że młodzi czuli się ważni, jakby nagle ich egzystencja urastała do ogromnej rangi, jakby pełnili naprawdę ważną rolę.
Leon stał w swoim pedantycznie ułożonym i idealnie uprasowanym, czarnym garniturze przed drzwiami katedry i czekał na właściwy sygnał. Co jakiś czas zerkał w stronę Violetty yglądającej jak nimfa. Wydawała się być taka krucha, delikatna i… eteryczna? Zastanowił się, skąd wzięło się to słowo. Może to przez te zwiewne materiały, a może przez koronki, a może przez wianuszek z kwiatów… Po chwili zrezygnował z roztrząsania tej kwestii i z dumą patrzył na swoją narzeczoną. Nieważne dlaczego wyglądała tak pięknie, ważne, że właśnie wyglądała tak, a nie inaczej.
Nerwowym ruchem ręki strzepnął biały paproch, który osiadł mu na ramieniu, psując wizerunek. Zaczynał się niecierpliwić. Dlaczego druhny jeszcze się nie pojawiły? Spojrzał na zegarek. Dochodziła piąta po południu, a one miały stawić się wcześniej! Większość gości już zgromadziła się wewnątrz katedry i oczekiwała wielkiego przedstawienia. Dlaczego ich, do jasnej cholery, jeszcze nie ma? Zaczął rytmicznie tupać nogą w beton i coraz częściej spoglądać na zegarek, jakby to miało sprawić, że druhny szybciej się zjawią.
W pewnym momencie na parking zajechał czarny Ford Scorpio i wysiadły z niego dwie młode dziewczyny w białych sukieneczkach – przecież oczywiste to były koleżaneczki Violetty czyli Lu Cami Fran Nati
rzeprosiły za spóźnienie i od razu zajęły swoje miejsca. Dokładnie tak, jak ich instruowano. Rozległy się pierwsze dźwięki starych organ i uroczystość w końcu się rozpoczęła.
Przez cały czas Leon stał wcale nie mniej zdenerwowany niż przed katedrą. Poranne wątpliwości uderzyły z podwójną siłą, przez co zaczął nerwowo zerkać na stojącą u jego boku kobietę, jakby się bał, że to wcale nie jest ona, a jakieś widmo, które za chwilę się rozpłynie. A może to sen i zaraz ocknę się w swoim pokoju? Słowa księdza w ogóle do niego nie dochodziły. Do decydującego momentu dobrnął jakby w amoku, w ogóle nie orientując się w sytuacji. Powoli jak w transie wyrecytował odpowiedź i z natężeniem wpatrywał się w pannę młodą. Ksiądz zwrócił ku niej swoje oblicze i zadał to pytanie. Ta uśmiechnęła się promiennie, spojrzała z radością na Leona i pewnym głosem, który później głucho odbijał się od ścian katedry, powiedziała:
- Tak i to z wielką chęcią
Piękne!
OdpowiedzUsuńChce następny rozdział!